Boliwia – malownicze krajobrazy, bogata historia i troskliwi ludzie

W centralnej części Ameryki Południowej, pomiędzy Peru, Chile, Argentyną, Paragwajem i Brazylią, przyciąga naszą uwagę Boliwia, gdzie większość populacji stanowi ludność rdzenna z zachowaną kulturą andyjską. Rzeźba terenu i klimat przyczyniły się do powstania ogromnej różnorodności krajobrazu, co zachwyca każdego odwiedzającego ten cudowny kraj. Dużą część terytorium Boliwii zajmują wysokie góry Andy i to właśnie w tych pięknych okolicach Hiszpanie odkryli srebro, co dało początek epoce kolonialnej.

W związku z tymi nowościami na ziemiach plemion andyjskich na uwagę zasługują dwa malownicze miasteczka Potosi i Sucre. Obydwa wpisane są na listę światowego dziedzictwa UNESCO i spacerując nimi, możemy dowiedzieć się wiele z historii Boliwii. Sucre do dziś pełni funkcję konstytucyjnej stolicy kraju a przez malowanie fasad domów na biało nazywane jest „Białym Miastem”. Na uwagę zasługuje Casa de la Libertad, czyli Dom Wolności, gdzie w 1825 roku w obecności Simona Bolivara podpisano akt niepodległości. Potosi natomiast zachwyca malowniczym ukształtowaniem terenu ze słynnym wzgórzem Cerro Rico, które przez wiele lat było głównym miejscem wydobycia srebra. Wspinając się krętymi uliczkami i spacerując pośród wielu kamienic kolonialnych, poczujemy się jak za czasów wielkich konkwistadorów hiszpańskich.

Przemierzając malowniczą drogę pełną wspaniałych cudów przyrody, ruszamy z Potosi do Uyuni i docieramy do miasteczka, w którym już dominują elementy rdzennych kultur prekolumbijskich. Plemiona zamieszkujące region solniska Uyuni pozwolą nam poznać przyzwyczajenia gastronomiczne, jak i tradycje plemienne zakłócone wpływami europejskimi poprzez słynne meloniki noszone przez kobiety boliwijskie. Melonik od wielu lat stał się głównym elementem stroju codziennego, a obok niego częścią garderoby typowej dla kultury andyjskiej jest ponczo. I tak obok pięknej przyrody Boliwii, naszą uwagę przyciągają wielokolorowe i pełne tradycji stroje mieszkańców tego malowniczego kraju.

Najbardziej malowniczym i interesującym cudem przyrody, utworzonym po wyschnięciu słonego jeziora, jest największa solna pustynia świata. Solnisko Uyuni położone jest na wysokości około 3650 metrów nad poziomem morza i zajmuje wielką powierzchnię około 10 tysięcy kilometrów kwadratowych. Przeogromna biała tafla, na której największą atrakcją są mknące przed siebie bez widocznego celu jeepy a w nich uśmiechnięte twarze odwiedzających ten cud przyrody. Odbijające się od bieli promienie słoneczne dają przepiękny widok, a namalowane przez sól, na lustrze jeziora sześciokąty, przenoszą nas w kosmiczną krainę. Stojąc pośród niekończącej się bieli, ukazują się naszym oczom daleko i ledwie widoczne kontury wulkanów i innych gór. Na solnisku jest kilka wysp, a jedną z najbardziej znanych jest Incahuasi, co oznacza Dom plemienia Inca. Symbolem wyspy i jednocześnie intrygą są gigantyczne kaktusy Echinopsis atacamensis, które dochodzą do 10 metrów wysokości. Na tym nie koniec odkrywania uroków solniska Uyuni, gdyż po cudownym dniu czas na obserwacje gwiazd głęboko w nocy i spacer z latarkami po tym niekończącym się białym puchu.

Cuda przyrody, jak i stare tradycje boliwijskich plemion przenoszą nas dalej w góry Andy na poznawanie płaskowyżu andyjskiego i kolorowych jezior. Jadąc pośród pustynnych terenów wysoko nad poziomem morza, obserwujemy czarująco i dostojnie spacerujące wikunie andyjskie. Powyżej 4000 metrów czeka na nas ukryte Kolorowe Jezioro, czyli Laguna Colorada. Intensywność barw tafli odbija się w piórach królewsko stąpających flamingów, unoszących się nad co jakiś czas nad jeziorem. Łopot skrzydeł i cisza gór dają jedyne w swoim rodzaju miejsce do przemyśleń i wyobrażeń, jak cudowna jest nasza planeta. Oprócz jezior możemy obserwować wyziewy fumaroli i nacieszyć się kąpielą w gorących źródłach. Pustynne tereny płaskowyżu andyjskiego wysoko ponad chmurami zachwycają barwami i spokojem, którego często szukamy w zgiełku wielkich miast.

Boliwia to kraj pełen inspiracji i wrażeń. Siedzibą rządu, a jednocześnie drugą stolicą jest La Paz, najwyżej położona stolica świata ze stadionem piłkarskim najtrudniejszym do gry dla całego świata – 3600 metrów nad poziomem morza. Jak widać, wiele niesamowitych i niecodziennych atrakcji czeka na Każdego w Boliwii, kraju pełnym tradycji plemion andyjskich. Oprócz pięknych szczytów andyjskich, mamy tutaj puszczę amazońską i krainę Pantanal. Z pięknych i unikatowych barw pustynnych terenów And zachwyca też soczysta zieleń bogatych lasów deszczowych. Boliwia to cudowna wyprawa przez historie po unikatowe krajobrazy i malowniczą przyrodę.

Zapraszamy na wycieczkę do Boliwii z Rek TravelBoliwia – Festival Oruro

autor: Tomek Kowalski

Jest takie miejsce na naszej planecie, które swą innością i różnorodnością wymyka się wszelkim ziemskim standardom. Miejsce oddalone od wszystkich innych lądów na tyle daleko, że ani ludziom, ani zwierzętom, a nawet roślinom dotrzeć tam łatwo nie było i nadal nie jest. Miejsce zachwycające nie tylko swą przyrodą, ale także różnorodnym klimatem i bogactwem kultury. Nowa Zelandia, bo o niej mowa to kraina dosłownie z innej bajki. I nawet jeśli znasz dobrze filmy Petera Jacksona – Władcę Pierścieni, czy Hobbita to wcale nie znaczy, że znasz dobrze Nową Zelandię. A warto ją poznać, bo miejsce to jest naprawdę wyjątkowe.

Położona jest 2225 kilometrów na wschód od Australii (odległość Wellington od Sydney) i de facto to Australia jest najbliższym sąsiadem kraju Maorysów. I mimo tej bliskości od krainy kangurów prawie wszystko Nową Zelandię od niej różni. I jest coś prawdziwego w starym dowcipie podróżników „Czym się różni Australia od Nowej Zelandii? Tym, że w tym pierwszym kraju cała przyroda chce i może Cię zabić, a w tym drugim, nic nie może Cię zabić”. Faktycznie, Nowa Zelandia obok Irlandii to jedyne miejsce na ziemi, gdzie nie występują żadne jadowite czy agresywne gatunki zwierząt, ale to nie jedyny jej atut. I w tym krótkim artykule postaram się przybliżyć Wam te aspekty i cechy Nowej Zelandii, które osobiście mnie ujęły i które sprawiają, że wracam tam chętnie zawsze, gdy tylko mogę.

Wulkany. Archipelag wysp należących do Nowej Zelandii położony jest na Pacyficznym Pierścieniu Ognia. To geologiczny pas rowów oceanicznych, wysp i aktywnych wulkanów, który otacza niemal nieprzerwanie Ocean Spokojny na długości ok. 40 tys. km. W Pacyficznym Pierścieniu Ognia znajdują się 452 wulkany i występuje tu ok. 90% wszystkich trzęsień ziemi na świecie. Osiem z nich (aktywnych) leży na północnej wyspie należącej do Nowej Zelandii, a obok tych ośmiu znajdziemy tu jeszcze 324 wygasłe wulkany. To sprawia, że bogactwo formy terenu jest wręcz nie do opisania. Większość z nich położonych jest w Kalderze Taupo (środkowa część północnej wyspy) którą swoją wielkością dorównuje słynnej kalderze Yellowstone. To tu właśnie kręcono liczne sceny do filmów przedstawiających nam „świat Tolkiena” w tym mroczny Mordor. Ale nie tylko wulkany, choć majestatyczne i wielkie, przyciągają tu turystów z całego świata. Także pola geotermalne jak Orakei Korako czy Rotorua, gejzery takie jak Lady Knox czy Whakarewarewa oraz liczne maoryskie i polinezyjskie spa i baseny termalne przyciągają tu gości spragnionych wrażeń i relaksu z całego niemal świata.

Alpy Południowe. Najwyższym szczytem Nowej Zelandii jest Mt. Cook, a w języku Maorysów nazywany Aoraki, o wysokości 3724 metry nad poziomem morza. Teoretycznie niewysoki? Prawda. Ale pamiętajmy o tym, że Alpy Południowe, jak i najwyższy ich szczyt wyrastają wprost z dna oceanu, a ich zbocza pną się nieraz pionowo dosłownie od linii brzegowej. Gdy stoisz zatem na pokładzie łodzi i patrzysz z głową zadartą pionowo w górę na ośnieżone szczyty, to masz wrażenie, jakbyś był dosłownie w Himalajach, czy Andach. Klimat tego miejsca sprzyja także powstawaniu licznych lodowców i to nie tylko tych położonych na szczytach i graniach, ale także tych spływających do podnóża gór, czyli do oceanu. I to także jeden z licznych atrybutów Nowej Zelandii — łatwy dostęp dla turystów do lodowców. Możesz swym wypożyczonym samochodem dotrzeć praktycznie do czoła lodowca i stamtąd ruszyć w górską eskapadę śladami Sir Edmunda Hilarego – jednego z najsłynniejszych Nowozelandczyków, pierwszego zdobywcy Mt Everest – najwyższej góry świata. Właśnie tu w Alpach Południowych Sir Edmund ćwiczył wspinaczkę alpejską, zanim wyruszył do Nepalu, by zmierzyć się z najwyższą górą świata.

Drzewa. Jak już wspomniałem na wstępie, Nowa Zelandia jest krainą na tyle odległą od innych ekosystemów, że de facto zachowała swoją inność przyrodniczą. I widać to na każdym kroku. Szczególnie na wyspie północnej, gdzie w okolicach Auckland rosną prastare i gigantyczne drzewa Kauri. Może nie są tak wielkie, jak Sekwoje, ale robią wcale nie mniejsze wrażenie tak jak sposób, w jaki są traktowane przez tutejszą ludność. Dla Maorysów to święte drzewa, do których pielgrzymują. Tam spotykają się, by wspólnie medytować i oddać pokłon Matce Ziemi. Co piękne i pouczające, my przybysze z odległych krain możemy swobodnie uczestniczyć w tych „nabożeństwach” i cieszyć się z możliwości poznania jakże innego niż nasze podejścia do przyrody. Ale nie tylko drzewa Kauri działają na mnie jak magnes. Jest tu ponad 20 endemicznych gatunków (takich, które występują tylko tu i nigdzie indziej ich nie znajdziemy). Należą do nich między innymi: TōtaraPūriri KōukaKawakawa (z której tubylcy robią wyśmienity napar, zastępując nim herbatę czy kawę), a także chyba najsłynniejsze drzewo tamtego świata – Mānuka, z którego od setek, jak nie tysiącleci lat, wytwarza się drogocenny miód uznany za nie dość, że najsmaczniejszy, to w dodatku najzdrowszy miód świata. Każdorazowo, gdy znów odwiedzam Nową Zelandię, koniecznie wybieram się na długie spacery po leśnych szlakach wcześniej mi nieznanych. Obcowanie z tak inną przyrodą sprawia, że czuję się dosłownie jak na innej planecie. Bo podczas gdy wulkany, wina czy ośnieżone szczyty znajdę i w innych zakątkach naszego globu to tej przyrody ożywionej nigdzie indziej nie spotkam. Warto przy okazji nadmienić, że sposób, w jaki Nowozelandczycy chronią swój wyjątkowy ekosystem, jest także specyficzny. Warto go poznać, jak i ich przyrodę po to, by lepiej zrozumieć, jak kruche jest piękno, które nas otacza.

Na sam koniec pozwólcie, że przedstawię Wam Maorysów i ich kulturę. To jeszcze jeden powód, dla którego wracam tu chętnie, a i Was zachęcam do odwiedzin w kraju długiej białej chmury. Maorysi to lud wywodzący się ze wschodniej części Pacyfiku. Najprawdopodobniej z wysp Tahiti. Nie wiemy jednak tego dokładnie, tak samo, jak nie znamy dokładnej daty ich przybycia do Nowej Zelandii. Było to około VIII wieku naszej ery. Wiadomo, natomiast że Maori, bo tak sami o sobie mówią, byli pierwszymi ludźmi na tych wyspach i w tej części świata. I tak samo, jak przyroda, będąc oddzielonymi od wszystkich innych ludów tego świata aż do przybycia Holendrów i Brytyjczyków w połowie XVII wieku wytworzyli kulturę tak bogatą i zarazem kolorową, o jaką trudno dziś gdziekolwiek gdzie pojedziecie. Ich stroje, język, inicjacje, tatuaże, wiara, stosunki wewnątrz plemion, jak i relacje pomiędzy plemionami różnią się od wszystkiego, co znamy ze świata wchodu czy zachodu. A największą atrakcją będzie przeżycie tańca Haka. Gdy jako goście staniecie w bramach maoryskiej wioski, a goszczące Was plemię na powitanie zatańczy przed Wami Hakę, to mogę się założyć z Wami, że nogi trząść się Wam będą jak przysłowiowa galareta. I to nie tylko z wrażenia, ale także że strachu. Nie wierzycie? Sprawdźcie. Wystarczy wpisać na YouTube „Maori Haka”.

​Starałem się Wam przedstawić w tych kilku zdaniach powody, dla których warto odwiedzić Nową Zelandię. Jest ich oczywiście znacznie więcej niż te wymienione powyżej a te, przyznaję, są subiektywne. To są moje powody, dla których kocham i muszę tam wracać. Jestem przekonany, że Wy znajdziecie swoje własne i że nie raz i nie dwa spotykamy się na szlakach w Kraju Długiej Białej Chmury.

Kia Ora!

Nasza wycieczka do Nowej Zelandii –  Nowa Zelandia – Kraj Długiej Białej Chmury 

autor: Kordian Gdański

Zawsze, gdy staram się poznać miasto i jego mieszkańców. Cóż bowiem innego może mi szybciej pokazać charakter kraju. Nie inaczej jest z Reykjavikiem, stolicą tak inną od wszystkich, które odwiedziłem dotychczas. Taka sama jest Islandia – zupełnie inna niż pozostałe kraje, które znam.

Islandia to kraj wyspiarski oddalony od kontynentów o setki kilometrów, najbliżej stąd do Grenlandii (niecałe 300 kilometrów), a do linii brzegowej Europy czy Ameryki Północnej to już sporo ponad tysiąc.

To osamotnienie na środku oceanu ma fundamentalny wpływ na kraj i jego mieszkańców, których nawiasem mówiąc, jest niewielu – 370 tysięcy, z czego 131 tysięcy mieszka właśnie w stolicy. Te czynniki, wraz z klimatem, determinują charakter tego miejsca. Miejsca niezwykłego.

Bo gdzie indziej na świecie można czuć się, tak bardzo nieprzytłoczonym wielkością i megalomanią wszystkiego, co człowiek tworzy, a jednocześnie mieć poczucie wygody, komfortu i dostępu do wszystkich technologii, które na co dzień pomagają nam żyć i pracować.
Chyba tylko w Nowej Zelandii miałem podobne odczucia. Gdy pomyślę o czynnikach, które wpływają na to, jaka jest Nowa Zelandia, to dochodzę do wniosku, że te kraje są de facto prawie takie same.

Właśnie w Reykjaviku, mimo że to stolica, nie spotkałem się z żadnymi barierami, które by mnie, zwykłego, prostego, nic nieznaczącego człowieka oddzielały od tego wszystkiego, co charakterystyczne dla stolic: administracji, władzy, wielkiej polityki czy finansjery. To właśnie w mieście nad Zatoką Mgieł praktycznie zawsze mogę wejść do budynku rządowego po to, by skorzystać z toalety, odpocząć w parku, który jest częścią Parlamentu czy zrobić sobie zdjęcie w holu Pałacu Prezydenckiego. A to wszystko nie spotykając ani jednego policjanta. Tak, zgadza się, podczas mojej wizyty w tym mieście przez cały dzień nie widziałem ani jednego mundurowego, ani razu nie przechodziłem przez wykrywacze metali, a mojego bagażu ani razu nie musiałem okazywać do inspekcji komukolwiek. Podczas zwiedzania nie zauważyłem nigdzie ani jednej kamery monitoringu. Dodam także, że w islandzkiej policji służy ogółem 720 funkcjonariuszy, a kraj ten nie ma żadnych formacji wojskowych. Czy w związku z tym faktem Reykjavik jest miastem niebezpiecznym? Absolutnie nie, to najbezpieczniejsza stolica w Europie, gdzie w całym roku 2020 miało miejsce 7 (słownie siedem) przestępstw, które zakończyły się procesem sądowym. Natomiast pełno tu parków, dosłownie są wszędzie. Czasami są malutkie, wciśnięte pomiędzy kolorowymi kamieniczkami, którymi wypełnione jest centrum miasta. Choć miałem wrażenie, że jednak miasteczka. Ale są także i większe, naprawdę spore. Wiją się całymi kilometrami pomiędzy dzielnicami niskich parterowych domów i niewielkich bloków mieszkalnych. Wszystko to jest czyste, nigdzie na ulicy nie ma śmieci, starych podartych reklam, rdzewiejących czy gnijących konstrukcji, a jeśli natkniecie się gdzieś na plac budowy, to będzie on zasłonięty zadbanym gustownym parkanem. Miasto sprawia wrażenie kompletnego, które zbudowano raz a porządnie. Według planu, z głową i pietyzmem.

Ale nie zawsze tak było. Stolica Islandii jest jednocześnie pierwszym miastem zbudowanym na wyspie. Praktycznie aż do końca XIX wieku była miastem malutkim, wręcz portową wioseczką bez podstawowej infrastruktury potrzebnej mieszkańcom i odwiedzającym. Dopiero XX wiek przyniósł Islandczykom z dawna oczekiwane zmiany, które uczyniły ich życie nie tylko spokojnym, ale i wygodnym.

autor: Kordian Gdulski 

Plaże, naturalne baseny, lasy wawrzynowe, lewady, niesamowite krajobrazy skupiają się w rodzimej krainie gwiazdy futbolu Cristiano Ronaldo. Dwie godziny lotu od brzegów Portugalii i jesteśmy na bajecznej wyspie oblanej wodami Atlantyku, małej, ale o jak ogromnym potencjale kulturowym. Madera to wyspa pochodzenia wulkanicznego o bogatej glebie, którą wybrały sobie drzewa wawrzynowe i zajęły większość tej malowniczej krainy. Laurissilva, czyli lasy wawrzynowe uznane są przez UNESCO za naturalne dziedzictwo ludzkości i będąc na Maderze, należy skosztować mięsa grillowanego na patykach z drzew laurowych, co nadaje jedyny w swoim rodzaju smak i zapach.

Szerokość geograficzna, góry, zbocza wystawione na promienie słoneczne oraz wiatry tworzą mikroklimat Madery, a jednocześnie wszystko to sprawia, że mówi się tutaj o wiecznej wiośnie i ciągłym kwitnieniu roślin pełnych kolorowych kwiatów. Storczyki, sterlicje, agapanty i wiele więcej gatunków znajdziemy na Maderze na każdym kroku. Kiedy by się nie poleciało na Maderę zawsze mamy kolorowo i kwieciście.

Co roku Madera przyciąga swoją uwagę festiwalem kwiatów, a przy tym cudowną paradą ulicami miasta Funchal.

Wielkie platformy ubrane w przeróżne okazy flory, przycięte w magiczne kształty a do tego łatwo wpadające w ucho rytmy sprawiają, że przenosimy się w krainę baśni. Doskonałe warunki do uprawy różnych roślin egzotycznych dały początek różnym uprawom, rodzimym, jak i tym przywiezionym z innych krajów świata. Wiele gatunków owoców czy warzyw przystosowało się do klimatu wyspy. I tak można spróbować takich egzotyków, jak papaja, fioletowa marakuja, anona, monstera i wiele innych.

Mimo że Madera nazywana jest wyspą wiecznej wiosny, to tutaj możemy pojeździć na saniach wiklinowych po asfalcie. Kierowcy tych topoganów zapewniają moc wrażeń. Takie atrakcje znajdziemy w Funchal, głównym mieście Madery. Spacerując starówką Funchal, czujemy się jak na krańcu świata, gdzie czas się zatrzymał, a przy tym wszystkim wino typu madera wprowadza nas w ten majestatyczny klimat wyspy.

Na początku XV wieku Portugalczycy dotarli do brzegów Madery i tak poszerzyli swoje terytorium na mapie świata i do dziś jest częścią Portugalii. Szybko Portugalczycy spostrzegli, że klimat wyspy pozwoli na uprawy trzciny cukrowej i tak zaczęła się ekspansja uprawy na wyspie. Rok 1500 dał Maderze status największego producenta cukru świata. Uprawy trzciny cukrowej dały początek unikalnemu na skalę światową systemu hydraulicznego Madery, tworzonego od XV wieku.

Celem tej rozległej sieci kamiennych kanałów jest przechwytywanie wód spływających ze szczytów gór i transportowanie ich na pola uprawne. Obfite opady deszczu zawsze miały miejsce na terenach górskich, które nie były łatwe do prowadzenia różnych upraw, stąd ziemie uprawne Madery położone na równinach były suche i mniej deszczowe. Doprowadziło to do wybudowania przeszło 2000 km kanałów irygacyjnych zwanych tutaj lewadami. Dzisiaj stanowią one jedną z największych atrakcji wyspy. Prowadzą one przez góry pośród zielonych lasów i są wspaniałym miejscem do wędrówek w poznawaniu wyspy. Wzdłuż lewad prowadzą zawsze ścieżki, które nazywane są tutaj esplanadami i dzięki temu możemy dotrzeć do miejsc, które są często prawie niedostępne. Sieć lewad pozwala na spektakularne spacery i odkrywanie piękności Madery.

Madera to także raj dla smakoszy ryb i owoców morza, gdzie możliwości są nieograniczone. Jednym z głównych dań jest pałasz czarny, czyli Peixe-Espada-Preto przygotowywany z bananami, jednym z charakterystycznych owoców Madery i podawany z puree ziemniaczanym. A do tego wszystkiego egzotycznego smaku nadaje sos z marakui. Wszystkie te składniki komponują jedyną w swoim rodzaju mieszankę smaków. Oprócz różnych gatunków ryb na stole królują także krewetki, kalmary czy słynne lapasLapas, czyli skałoczepy czaszołki to przysmak Madery podawane na różne sposoby jak grillowane, marynowane czy dodatek do różnych gulaszy.

Największą atrakcją wyspy jest przyroda, która zachwyca na każdym kroku w każdej części wyspy. Malownicze góry i klify nad oceanem, a to wszystko ubrane w różnorodne kwiaty i uśmiechy mieszkańców Madery. Spacerując ulicami Funchal, czujemy się jak portugalscy żeglarze, docierający do odległych wysp czy lądów. Unikatowa kuchnia pełna zapachów morza zachwyca różnorodnością na talerzu i nie tylko, gdyż kieliszek wina madera dopełnia celebrowanie tych smaków. Parada kwiatowa Madery przenosi nas do świata baśni i pozwala zapomnieć o trudach codziennych. Mała wysepka na Atlantyku, która zamienia nasze dni w cudowną pieśń dochodzącą z szumu fal oceanicznych i szelestu liści drzew laurowych.

Wycieczka Rek Travel do Lizbony i nie tylko w terminie 5-14  listopada 2022. Zapraszamy. Szczegoły: Portugalia – ukryta perła na krańcu Europy 

autor: Tomasz Kowalski 

Oprócz oszałamiająco pięknych plaż i gór, Rio de Janeiro jest sceną największej imprezy karnawałowej na naszej planecie. Na prawie cały tydzień miasto zanurza się w wyjątkowej atmosferze, która porywa Brazylijczyków i turystów z całego świata. Ten największy spektakl na Ziemi transmitowany jest przez wiele telewizji, ale tylko ci, którzy uczestniczą w tym na żywo, mają poczucie piękna i uroku, jakie zapewniają rytmy samby.

Samba zaczęła powstawać jeszcze za czasów niewolnictwa na plantacjach, gdzie pracowali i żyli niewolnicy i to oni kultywowali swoje rodzime tradycje i swoje rytuały religijne. Batuque, czyli mocne uderzenia w bębny i wybijanie taktów związanych z modlitwami było podstawą do początków samby. Nazwa pochodzi od afrykańskiego słowa oznaczającego taniec w grupie, gdy przy zbliżaniu się do siebie tancerze dotykają się brzuchami, czyli umbigada. Rio de Janerio po zniesieniu niewolnictwa stało się głównym punktem migracji, które rosło w przybywających poszukujących pracy. Są to lata początku XX wieku. Byli niewolnicy zaczęli się solidaryzować jeszcze bardziej i tak powstawały enklawy nazywane Małą Afryką w Rio de Janeiro. W tamtych czasach takie hołdowanie tradycjom afrykańskim było zakazane przez ówczesne władze, stąd te spotkania miały charakter tajny. Donga, Mauro de AlmeidaBaianoPixinguinha i inni czołowi twórcy pierwszych kompozycji samby uczestniczyli w tych spotkaniach. Dopiero w latach trzydziestych XX wieku parady samby zostały wpisane na listę imprez karnawałowych Rio de Janeiro, ale dużo później te cudowne parady stały się symbolem karnawału Carioca i jednocześnie narodowym dorobkiem kultury Brazylii.

Każdy zna powiedzenie, że szkoły samby przygotowują się do karnawału przez cały rok. Ogólnie przyjęta nazwa szkoła samby tyczy się stowarzyszeń ludzi kolorowych, które mają swoje korzenie w początkach XX wieku i do dziś kultywują swoje tradycje rodzime. Takich zgrupowań w Rio de Janeiro jest około 70, ale najważniejsze są te, które biorą udział w karnawale na pokazie na Sambodromie, czyli słynnej alei samby. W najważniejszych pokazach bierze udział 12 szkół, są to dwa dni niedziela i poniedziałek a dokładnie dwie noce. Każda szkoła przygotowuje spektakl skupiający około 3000 tancerzy i tancerek. Rytmami i krokami samby interpretowane są różne tematy wybrane przez organizatorów parad. Tematy są różne, mogą nawiązywać do historii, religii, przyrody, tradycji, a także mogą oddawać cześć twórczości ważnych postaci ze sztuki, czy muzyki Brazylii i nie tylko. W paradzie jednej szkoły bierze udział około 3 tys. osób podzielonych na podgrupy, a część występuje na wielkich platformach. Cały spektakl otwiera camissao da frente, czyli grupa tancerzy i tancerek wprowadzająca w temat i dalej za nimi wielka platforma otwierająca spektakl. Każda podgrupa ma różne stroje odpowiadające tematowi, słowa piosenki nawiązują do tematu, wszystko musi tworzyć harmonie i interpretować wybrany temat. A dlaczego? Te parady to konkurs i zwycięzca to mistrz karnawału danego roku. Kolory, piękne stroje, orkiestra, spektakularne platformy i wiele innych elementów przenosi Każdego w szał samby i tradycji Brazylii. Parada musi się zmieścić w odpowiednim czasie, czyli jedna godzina i dziesięć minut. Uczestnicy są związani bardzo emocjonalnie z tym wielkim i unikatowym spektaklem, gdyż jest to celebrowanie ich tradycji i kultury i jest to wydarzenie bardzo ważne w historii samby i niewolnictwa. Dzisiaj samba taniec narodowy Brazylii a kiedyś zakazany i nieuznawany przez ludność białą. Manifest wolności i tolerancji to właśnie główne przesłanie karnawału Rio de Janeiro a przy tym cudowny spektakl i niezapomniane przeżycie, uznany za największy karnawał świata. Teraz już Każdy wie, dlaczego tak długo trwa przygotowanie do karnawału, przygotowanie spektaklu na tyle osób, uszycie tylu różnych strojów, przeprowadzenie wielu prób wymaga całego roku. Rok 2021 był bez parad samby, ale już za niedługo karnawał 2022 i szkoły mają trochę mniej czasu na organizacje, stąd praca jest wzmożona i całe Rio śledzi i czeka na ten ważny okres.

Parady samby to najważniejsza impreza karnawałowa w Rio de Janeiro, ale to nie koniec imprez, których jest wiele na ulicach tego cudownego miasta. Mieszkańcy Rio bawią się na tzw. blocos, czyli uliczne koncerty, które przyciągają tysiące ludzi. W każdej dzielnicy Rio de Janeiro odbywają się takie koncerty od rana do późnych godzin nocnych. Ludzie przebierają się, malują ciała, posypują się brokatem i bawią się przy różnych rytmach. Czas kulminacyjny tego okresu to dni od tłustego czwartku do Środy Popielcowej. Brazylijczycy bawią się 24 godziny na dobę, mało śpią i ten czas przeznaczają na zabawę i spotkania. W karnawale bardzo ważne są pocałunki, ludzie wymieniają buziaki miedzy sobą. Karnawał to także psikusy i w Brazylii w ciągu dnia ludzie obrzucają się confetti albo rozpryskują miedzy sobą białą pianę w sprayu. Brazylijczycy mają tytuł najbardziej roztańczonego narodu świata i faktycznie muzyka i pląsy są typowym obrazem życia w Brazylii i nie tylko w karnawale. Głośna muzyka, confetti, kolorowe stroje, taniec tym żyje Rio przez wszystkie dni karnawału.

Wycieczka do Brazylii i na karnawał w Rio z Rek Travel 

Autor: Tomek Kowalski

Prawie 100 lat przed powstaniem USA, a dokładnie w 1682 roku powstało miasto wyjątkowe. Miasto, które jeszcze w XVII wieku stało się drugim co do wielkości miastem Brytyjskiego Imperium po Londynie znacznie większym niż większość europejskich miast, a jednocześnie największym miastem Ameryki.

Wówczas nowoczesny port założony u ujścia rzeki Delawere do zatoki o tej samej nazwie co rzeka był nie tylko portem, ale także inkubatorem nowoczesnej myśli, którą przyniósł nam okres oświecenia. To właśnie tam, jak i w Bostonie, rodziło się nowoczesne społeczeństwo późniejszych Stanów Zjednoczonych oraz niezatarty do dziś ideał wolnego człowieka i wolnego społeczeństwa bez ucisku aparatu władzy. Zatem gdyby nie Filadelfia i jej ideały nie byłoby późniejszej rewolucji amerykańskiej, Konstytucji USA i jej poprawek dającej prawo do wolności sumienia, słowa i wolności do samoobrony, a więc fundamentów dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Nie można nie wspomnieć o fakcie, że właśnie to miejsce zostało uznane za pierwszą stolicę kraju, nim przeniesiono urzędy centralne do Nowego Jorku, a następnie do Washington DC. Fili, tak o mieście zdrobniałe mówią jego mieszkańcy, to dziś prawie półtoramilionowe miasto, jest piątą co do wielkości aglomeracją USA.

Dziś Filadelfia nie jest już aż tak nowoczesna ani nie jest już motorem napędowym zmian mających przełożenie na ogół społeczeństwa Ameryki. Nadal jednak pozostaje miejscem wyjątkowym, które każdy odwiedzający USA turysta powinien odwiedzić. Jeśli w dodatku odwiedzający jest Polką lub Polakiem, odwiedziny powinien wręcz uznać za obowiązkowe. Dlaczego? Odpowiedzi jest wiele. Pozwólcie, że przedstawię Wam kilka subiektywnie wybranych.


Dosłownie w budynku obok Independence Hall, a więc budynku, w którym uchwalono 4 lipca 1776 roku Deklaracje Niepodległości USA, znajduje się muzeum, którego misja jest promocja i prezentacja polskiej historii i kultury. Mają tu swoje miejsce pamiątki po bohaterach amerykańskiej wojny o niepodległość — Tadeuszu Kościuszce i Kazimierzu Pułaskim, a także innych znamienitych naszych rodakach jak Mikołaju Koperniku, Fryderyku Chopinie, czy Lechu Wałęsie i Karolu Wojtyle.
W samym sercu starego miasta (tak, tak, w USA znajdziemy także liczne starówki) znajdziemy pod adresem 301 Pine str. dom, w którym po zwolnieniu z rosyjskiej niewoli mieszkał Tadeusz Kościuszko wraz ze swym wiernym adiutantem Julianem Ursynem Niemcewiczem. Kościuszko był nie tylko generałem wojsk USA, ale także najważniejszym przyjacielem trzeciego Prezydenta Stanów Zjednoczonych, niezwykle utalentowanego Thomasa Jeffersona. Istota tej przyjaźni zawarta jest także w znaczeniu dla USA prezydentury Jeffersona. To on był jednym z Ojców Założycieli narodu i to nie kto inny, ale właśnie Jefferson, uznany został, obok Benjamina Franklina, za twórcę idei, które dały fundamenty pod budowę imperium. Nadmienię także, że i z Benjaminem Franklinem Tadeusza Kościuszkę łączyła nie – zwykła, lecz zażyła znajomość. Muzeum Narodowe Pamięci Tadeusza Kościuszki, podniesione zostało do rangi pomnika narodowego i wpisane do rejestru miejsc historycznych w USA.

W centrum miasta, około milę od wspomnianego powyżej domu w bulwarze imienia Benjamina Franklina, stoi odlany z brązu pomnik Tadeusza Kościuszki. Autorem tejże instalacji jest Marian Konieczny – twórca licznych pomników rozsianych po całym świecie, w tym słynny pomnik Bohaterów Warszawy (Syrena warszawska) oraz równie rozpoznawalny rzeszowski pomnik Czynu Rewolucyjnego. To nobilitujące, że dzieło tak wybitnego artysty, jakim był zmarły w 2017 roku Marian Konieczny, trafiło do Filadelfii i zostało tu ciepło przyjęte.

Niedaleko od omówionego właśnie postumentu, znajduje się kolejny „polski akcent”. Jest to pomnik poświęcony najznamienitszemu obywatelowi Torunia – partnerskiego miasta Filadelfii Mikołajowi Kopernikowi, a plac, na którym jest usytuowany, nazwany jest Trójkątem Toruńskim. Naprzeciwko pomnika Kościuszki, a właściwie, tak jakby pomiędzy “polskimi pomnikami”, wisi biało-czerwona flaga. To kolejny miły dla naszego oka polski akcent, lecz dla reporterskiej rzetelności warto dodać, że na tym bulwarze imienia Benjamina Franklina znajdziemy nie tylko polską flagę, ale wszystkich tych, które utrzymują ze Stanami Zjednoczonymi stosunki dyplomatyczne. Nie mniej, miło jest w tak reprezentacyjnym miejscu znaleźć polską flagę.

Kolejnym ważnym miejscem na mapie Filadelfii, a związanym z naszym krajem jest most imienia Benjamina Franklina. Projektantem i głównym inżynierem mostu był Rudolf Modrzejewski (Ralph Modjeski). Konstrukcja ta oddana została do użytku w 1926 r. W 2007 r. niedaleko mostu odsłonięto tablicę pamiątkową poświęconą Ralphowi Modjeskiemu, projektantowi kilkudziesięciu mostów w Ameryce Polnocnej. Rudolf Modrzejewski pamiętajmy, był synem słynnej polskiej aktorki Heleny Modrzejewskiej, która długie lata zamieszkiwała USA (Kalifornię) i świeciła triumfy na deskach tutejszych teatrów i sal koncertowych.
Filadelfia zawsze słynęła ze swojej tolerancji religijnej. Już podczas aktu założycielskiego Pensylwanii, której Filadelfia jest największym miastem, William Penn zadeklarował wieczystą neutralność religijną krainy oraz gwarancje poszanowania wyznania wszystkich mieszkańców Pensylwanii. Właśnie dlatego Filadelfię obrał za cel swojej pielgrzymki w 1979 Jan Paweł II. W katolickiej Katedrze Świętych Piotra i Pawła znajduje się tablica, upamiętniająca obecność Papieża Polaka w tym miejscu.

Kolejnym ciekawym miejscem wartym omówienia jest „American Swedish Historical Museum” i jeśli ktoś zapyta, co ma szwedzka kolonizacja brzegów Pensylwanii, wspólnego z Polakami, to śpieszę wyjaśnić, że kolonizacja ta miała miejsce tuż po niedawnej wojnie przeciwko Rzeczypospolitej, czyli Potopie Szwedzkim. Tuż po zakończeniu tej wojny z naszych terytoriów do Szwecji wyemigrowały tysiące zwolenników Karola Gustawa, którzy po zdradzie polskiej korony szukać sobie musieli nowej ojczyzny. Okazało się, że i w Szwecji miejsca nie zagrzali, skąd wyruszyli na podbój nowego świata. Samo muzeum usytuowane jest w parku o dziwnej nazwie FDR Park w południowej części miasta pod adresem 1900 Pattison Ave.

Osobiście dla mnie Filadelfia jest miastem wyjątkowym. Wraz z San Diego, Nowym Orleanem, Newport w stanie Rhode Island oraz Glenwood Springs zaliczam to miasto do osobistej „Wielkiej Piątki” ulubionych miast Ameryki. Chciałem przyjechać tu na 4-go Lipca, czyli dzień, w którym USA obchodzi swoje urodziny. W końcu to właśnie tu podpisano Deklarację, od której wszystko się zaczęło. Cieszę się również z faktu, że w tak historycznym miejscu, jak to nie zapomina się o Polsce i jej wyjątkowym wkładzie w budowę idei, jaką jest Wolny Kraj Wolnych Ludzi.

autor:  Kordian Gdulski

 

 

Zapraszamy na wycieczkę: Wielkie Metropolie Wschodniego Wybrzeża- Nowy Jork, Filadelfia, Waszyngton

Czas na opowieść o podróży z Vegas do Chicago. To całe 3070 kilometrów podróży przez Nevadę, Arizonę, Nowy Meksyk, Teksas, Oklahomę, Missouri i Illinois. Nie da się ukryć, że to de facto trasa, którą biegnie słynna droga 66.

Route 66 powstała w 1926 roku w ramach narodowego planu budowy dróg międzystanowych i połączyła Chicago z Los Angeles. Niestety, droga ta nie istnieje już od 1984 roku, gdy po wybudowaniu nowoczesnej sieci autostrad łączących całych kraj drogi typu 66, a przebiegające przez centra miejscowości straciły na znaczeniu.

W końcu droga ta była po prostu technologicznie przestarzała, kręta, niebezpieczna i nie przystosowana do obsługi ciężkiego ruchu. Dziś trasa drogi 66 pokrywa się z autostradami I-40, I-44, I-55 i to tymi tymi drogami podróżowaliśmy na wschód.

Październikowy czas dał nam dodatkowe „atrakcje” pogodowe: od burzy piaskowej w Nowym Meksyku po silne wiatry w Teksasie i Oklahomie. Ale były także i bardzo przyjemne doświadczenia. Przede wszystkim widoki, otwarta przestrzeń aż po horyzont (górski odcinek 66-tki w Arizonie i Kalifornii). Atrakcje świetnie oznaczone i opisane. Często są to lokalne małe biznesy utrzymywane tylko i wyłącznie dzięki turystom. W końcu lokalsi dawno przenieśli się na wygodne autostrady i nie są zainteresowani tymi rozrywkami odwołującymi się do historii tej drogi.

Naszą największą atrakcją była wizyta w teksańskim mieście Amarillo, która słynie między innymi z restauracji Big Texan Amarillo, gdzie każdy i o każdej porze może wziąć udział w słynnym konkursie jedzenia steka na czas. A mowa o zjedzeniu słynnego Big Texan ważącego 2 kilogramy + 5 dodatków w jedyne jedną godzinę. Jeśli dasz radę – nie płacisz. A i brawa innych gości restauracji będą Twoją nagrodą.
Ja zadowoliłem się skromnym 400 gramowym T-bone i to bez dodatków za którego zapłaciłem 28 dolarów. Jak za tak wspaniałego steka w tak kultowym miejscu to naprawdę niewiele. Swój obiad jadłem w typowo teksańskim towarzystwie. Wszędzie słychać było śmiechy i rozmowy Teksańczyków, którzy przyjechali tu dla dobrego jedzenia i fajnej atmosfery. I od nich dowiedziałem się jak ważna dla nich niezależność Teksasu.

W końcu Teksas sam wyzwolił się spod dominacji Meksyku, proklamował niepodległość i stanowił niezależną Republikę Teksasu w latach 1836-1845 po czym sam przystąpił do USA na własnych zasadach (między innymi Senat Stanu Teksas ma prawo do decyzji o separacji od USA bez konieczności pytania o zgodę Kongresu USA) i to może dlatego, aż do dziś, jeśli Teksańczyk wraca do Teksasu z innych części USA mówi, że wrócił z USA. Tak silne jest poczucie niezależności i odmienności w tym właśnie miejscu Ameryki.

Na koniec dodam, by przejechać całą Route 66 potrzeba sporo czasu. Jeśli zatem nie masz siły i czasu odbyć całej tej podróży na raz podziel ją na odcinki. I tak odcinek przez Illinois możesz spokojnie przejechać w jeden dzień. Sporo tam pamiątek i atrakcji związanych z tym szlakiem. Począwszy od Chicago, a na brzegach Missisipi kończąc. Wybieramy się tam w 15 kwietnia 2023 

Autor: Kordian Gdulski

fot. Kordian Gdulski i Grzegorz Buśko

Jest takie miejsce w Europie, które niezmiennie zachwyca wszystkich gościnnością ludzi, wyśmienitą kuchnią, długą i burzliwą historią, wspaniałą architekturą, sięgającą czasów antycznych, a zwłaszcza bogactwem swojej przyrody – górami o ośnieżonych szczytach, sięgającymi ponad 2000 m wysokości, jedną z najdłuższych na świecie linii brzegowych z tysiącami wysp i wysepek, malowniczymi lagunami i zatoczkami oraz przepięknym, ciepłym morzem. No i do tego my – Polacy, zwłaszcza z pokoleń pamiętających czasy PRL, mamy do tego miejsca szczególny sentyment. Dla niejednego i niejednej z nas było to miejsce pierwszego, zagranicznego wyjazdu, gdzie zobaczyliśmy inny, kolorowy i bogaty świat. Wiecie już jakie miejsce mam na myśli? Oczywiście Bałkany, czyli z grubsza – terytorium byłej Jugosławii.

Jak wiecie, po upadku komunizmu w Europie, rozpadła się także Jugosławia. Niestety nie był to rozpad pokojowy i bezkrwawy jak w Polsce czy w Czechosłowacji. Jugosławia była tyglem etnicznym, kulturowym i religijnym. Zlepkiem narodów, których wzajemne animozje wielokrotnie już w przeszłości doprowadzały do wielu wojen. Tylko silna władza Josepa Broz Tito, legendarnego przywódcy partyzanckiego z czasów drugiej wojny światowej sprawiła, że kraj ten w okresie powojennym stał się najbogatszym i najbardziej otwartym na świat miejscem w całym bloku socjalistycznym. I tylko autorytet (ale i aparat represji) Tito sprawiły, że Serbowie, Chorwaci, Czarnogórcy i Słoweńcy, katolicy, muzułmanie i wyznawcy prawosławia nie wzięli się wzajemnie za łby.

Krwawa, bratobójcza wojna trwała w latach 1992 – 1995. Pochłonęła ona sporo ponad 100 tys. ofiar i doczekała się niechlubnego miana jednej z „najkrwawszych wojen po II wojnie światowej”. Zakończyła się interwencją NATO i układem z Dayton, który został podpisany w dużej mierze na skutek aktywnego zaangażowania i działań papieża Jana Pawła II i ówczesnego prezydenta USA – Billa Clintona.

Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Wojenne rany w dużej mierze zostały zaleczone i kraje byłej Jugosławii szybko się rozwijają, Chorwacja i Słowenia są częścią Unii Europejskiej i wraz z Czarnogórą stały się turystycznymi rajami. Serbia do Unii aspiruje.

W wyniku układu z Dayton powstało też nowe państwo – Bośnia i Hercegowina, do której co roku przyjeżdża kilka milionów pielgrzymów, by odwiedzić sanktuarium maryjne w Medjugorie. To właśnie w tych okolicach, w malowniczej dolinie pomiędzy wysokimi górami (stąd nazwa Miedziu – gorie, między górami) w 1981 r., sześciorgu młodym ludziom, jak twierdzą, ukazała się Matka Boska. Od tej pory, do dziś trójce z Nich ukazuje się im Ona codziennie, a pozostałym z różną częstotliwością i przekazuje apele o pokój i nawrócenie oraz tajemnice dotyczące przyszłości Kościoła. Mimo że cud ten nie został oficjalnie uznany przez Watykan, nie został też odrzucony. Specjalna, kościelna komisja zbadała tę sprawę i cały katolicki świat czeka na ogłoszenie wyników jej prac.

W międzyczasie Medjugorie wioska licząca nieco ponad 2000 mieszkańców stała się jednym z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych na Ziemi, z ok. 2,5 mln pielgrzymów rocznie, przybywających tu z najdalszych zakątków świata.

Medjugorie to też świetna baza wypadowa do zwiedzania bliższej i dalszej okolicy. Celem jednodniowych wycieczek jest m.in. stolica BiH – Sarajewo. Miasto zwane „Europejską Jerozolimą” ze względu na jego wielokulturowość i kilka funkcjonujących obok siebie religii. Od dawna, żyją tu obok siebie muzułmanie, chrześcijanie i żydzi. Miasto znane jest także z tego, iż to właśnie tu „rozpoczęła się I wojna światowa”, po tym, jak serbski nacjonalista Gawryło Princip, zastrzelił następcę tronu Austro-Węgier Franciszka Ferdynanda Habsburga. Dziś Sarajewo pełne jest urokliwych kafejek, restauracji z doskonałym jedzeniem i zachwyca swoją architekturą.

Innym ciekawym miejscem wycieczek z Medjugorie jest pobliski Mostar. Późnośredniowieczne miasto z czarującą starówką i legendarnym mostem, symbolem pojednania kultur i religii, z którego młodzi chłopcy skaczą do rzeki, by udowodnić swoją męskość.

W okolicy znajdują się też przepięknie położone Wodospady Kravica, o szerokości 100 m i wysokości 25 m.

Jako że „tuż za płotem” znajduje się Chorwacja, ze swoim niesamowitym wybrzeżem usianym setkami wysp, popularnym celem jednodniowych wycieczek i odpoczynku jest też Riwiera Makarska – największy i najbardziej znany region turystyczny tego kraju. Stąd już tylko kawałek do perły Adriatyku – Dubrownika. Niegdyś jednego z najważniejszych portów Morza Śródziemnego, a dziś znanego w całej Europie centrum turystycznego. To pełne zabytków, otoczone spektakularnymi murami obronnymi miasto jest w całości wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.

Gorąco polecam Bałkany w ogóle i każdy z tworzących je krajów z osobna. Niewiele jest w Europie miejsc, gdzie spotyka się Wschód z Zachodem, historię czuć na każdym kroku, a różnorodność przyrodnicza po prostu zapiera dech w piersiach.

autor: Jacek Winiarski 

 

Zapraszamy na wycieczkę:  Medjugorje – Śladami Cudów i Kultury Bałkańskiej

Gdy przylatujesz do stolicy Kenii – Nairobi od razu rzuca ci się w oczy ogromna dysproporcja pomiędzy nędzą a bogactwem. W tym ponad czteromilionowym mieście – jednej ze stolic Afryki widzisz sąsiadujące ze sobą i zarazem kontrastujące nowoczesne wieżowce i ogromne slumsy ciągnące się aż po horyzont. Widzisz obok siebie na ulicy i ludzi nowocześnie i modnie ubranych, jak i tych, którzy buty mają nie do pary, ot jeden znaleziony na śmietnisku a drugi ukradziony gdzieś ze straganu. Widzisz to wszystko i widzisz, że te światy żyją obok siebie, ale nie razem. Ale jest jedno miejsce, które łączy tych ludzi. Miejsce, do którego wcześniej czy później trafia każdy z nich. No może oprócz tych najbogatszych. Tym miejscem jest Matatu.

Do lat 60. w stolicy Kenii funkcjonowała miejska spółka transportowa, która całkiem dobrze radziła sobie z transportem ludzi. Linie autobusowe i tramwajowe wytyczone jeszcze podczas okupacji brytyjskiej pokrywały większą część miasta. Ale wówczas Nairobi liczyło sobie 300 tysięcy mieszkańców. Już dekadę później w mieście mieszkał ponad milion, a dziś grubo ponad 4 miliony. Niestety za wzrostem liczby mieszkańców nie nadążała administracja miejska. Ani liczba autobusów, ani tramwajów nie zwiększyła się, a tabor z roku na rok był coraz bardziej przestarzały. Sprawy w swoje ręce wzięli zatem sami mieszkańcy i tak rozpoczął się gwałtowny wzrost ilości taksówek i busików, które za dosłownie 3 grosze woziły podróżnych z miejsca na miejsce. I tak narodziło się w Nairobi Matatu, co dosłownie w języku Suahili oznacza „Za 3 grosze”

Matatu są przy naszych busikach kolorowe, wręcz wrzaskliwie kolorowe, a przy okazji głośne. W Nairobi modną muzykę słychać na każdym rogu. Wypchane ludźmi i bagażami minibusy rozwożą po mieście nowe trendy. Z głośników płyną rymy, a na karoseriach lśnią wizerunki słynnych gwiazd muzyki i szeroko rozumianej kultury masowej, a także efektowne graffiti. Amerykańskie gwiazdy hip-hopu i r&b mogą się czuć w Nairobi jak u siebie.

Nastolatki, nawet te, których nie stać na kupno płyt ani radioodbiorników, są dzięki temu na czasie. W kieszeni zawsze znajdą się jakieś drobne na bilet, a że rozbrzmiewające przebojami minibusy, czyli matatu, długo tkwią w korkach, czasu jest dość, by zaktualizować muzyczną wiedzę.

Oprócz prowadzących je szalonych kierowców, słynących z fantazji w łamaniu przepisów, obecni są konduktorzy – naganiacze. Im głośniejsi, tym lepsi bo konkurencja nie śpi. Wykrzykują trasę, wisząc w powietrzu. Jedną ręką trzymają się drzwi wozu, w drugiej ściskają tabliczkę z numerem. Wyskakują, gdy samochód hamuje, wyrzucają na chodnik bagaże. Pomagają wysiąść, ale już nawołują kolejnych chętnych.

Obok w szczelnie pokrytym graffiti nissanie rytmicznie kiwają głowami studenci. Nie wiadomo, czy karoseria drży od hiphopowych bitów, czy to tylko złudzenie wywołane rozgrzanym w upale powietrzem. Pewne jest, że hip -hop ma się tu świetnie. Fala popularności amerykańskich muzyków spowodowała także rozkwit lokalnych gwiazd rymujących w łączącym angielski i suahili slangu zwanym sheng. Ale i tak królują sławy zza oceanu. Nieżyjący od ponad dekady nowojorski raper Tupac Shakur nawet w rodzinnym Harlemie nie cieszy się takim powodzeniem. Tu zdobi maski, drzwi i tylne klapy matatu. Spogląda swymi zamglonymi oczami na mieszkańców Nairobi częściej niż jakakolwiek muzyczna sława.

A jak wygląda podróż samym Matatu? No cóż, nie jest drogo. Koszt w zależności od trasy wacha się od 100 do 300 szylingów, czyli od dolara do trzech. Miejsca w środku jest mało, a fotele bywają różne. Niektóre to de facto drewniane ławki, ale zdarzają się i całkiem wygodne wymoszczone kanapy na których podróż bywa i wygodna co jest nie bez znaczenia ze względu na jakość dróg w stolicy. Osobiście mogłem pozwolić sobie na całodzienną podróż Matatu. Jeździłem bez celu, a to jednym, a to drugim busikiem. Chciałem w ten sposób poznać i zobaczyć jak najwięcej. Chciałem z bliska przyjrzeć się mieszkańcom stolicy i zrozumieć, jak funkcjonują na co dzień. Matatu okazało się być wyśmienitą do tego okazją.

autor: Kordian Gdulski

Kolejna podróż do Kenii z Rek Travel już wkrótce:

Na skraju Europy, pomiędzy potężną Hiszpanię i Oceanem Atlantyckim leży niewielki kraj- Portugalia, który odcisnął na historii świata olbrzymie piętno. Kraj, który rozpoczął proces wielkich odkryć geograficznych, dzięki którym ludzkość zamknęła za sobą średniowiecze i z rozmachem wkroczyła w erę nowożytną. W tym tygodniu zapraszam Was do Portugalii.

Niewiele jest krajów, które można poznać w całości w dosłownie w tydzień. I nie mam tu na myśli przejechania od granicy do granicy, ale o dogłębnym pochyleniu się nad wszystkimi aspektami, które czynią kraj wyjątkowym i bogatym. Portugalia jest jednym z tych nielicznych, które możemy całkiem przyzwoicie poznać w tydzień. Zawdzięcza to swoim kształtom, które przypominają prostokąt i zdecydowanie najlepszej sieci nowoczesnych, wygodnych i bezpiecznych dróg, którymi bardzo łatwo odwiedzimy nawet jej najdalsze zakątki.

Ale zacznę może od początku, od nazwy. Portugalia to połączenie dwóch słów znaczących de facto to samo. Łacińskiego słowa „Portus” i galijskiego słowa „Cale”. Oba oznaczają port. I tym właśnie jest Portugalia – portem Europy i jej oknem na świat, przez które mieszkańcy tego kraju ruszali w świat. Zmuszała ich do tego pobliska Hiszpania. Wielki sąsiad, który blokował rozwój Portugalii na lądzie i odcinał swojego mniejszego sąsiada od lądowych połączeń z resztą Europy. W ten sposób Hiszpania wypchnęła Portugalczyków na morze. I dzięki temu niemający innego wyjścia Portugalczycy zawdzięczają Hiszpanii swe bogactwo i wpływy.

Tak, na przełomie XV i XVI wieku ten niewielki kraj stał się najpotężniejszym w świecie. Zresztą do dziś kraj ten ma olbrzymie wpływy w każdym zakątku świata, a przykładem niech tu będzie język portugalski, którym posługuje się 270 milionów osób, a w krajach takich jak: Portugalia, Brazylia, Mozambik, Angola, Gwinea, Bissau, Wyspy Św. Tomasza, Republikę Zielonego Przylądka, Timor Wschodni, Urugwaj (na równi z Hiszpańskim) oraz Makau. Język ten jest językiem urzędowym.

Ale w jaki sposób to historyczne bogactwo wpływa na atrakcyjność oferty turystycznej. Otóż Portugalia to świetny przykład kraju, który samemu u zarania będąc krajem biednym i niemającym wielkich zasobów ludzkich nauczył się pozyskiwać ze swych kolonii i od swych partnerów handlowych nie tylko dobra materialne, którymi później w Europie handlował, ale także wcale nie oczywiste dobra takie jak: nasiona roślin, zwierzęta, nowe rozwiązania architektoniczne, naukę (matematykę, geometrię, kartografie, botanikę, medycynę). Następnie dzięki budowie systemu edukacji zapoczątkowanej przez założycieli dynastii królewskiej De Aviz Jana i Filipę Lancaster w ufundowanych przez szlachetne rody klasztorach prowadzono szeroko zakrojone badania nad pozyskaną wiedzą i produktami w jednym tylko celu – odpowiedzi na pytanie „Jak najefektowniej możemy wykorzystać pozyskaną wiedzę i produkty do rozwoju ojczyzny”

Zastanawiacie się, czy się im to udało? Tak, i to do tego stopnia, że już po około 100 latach od pierwszych odkryć geograficznych zdominowali ekonomicznie i technologicznie nie tylko Hiszpanię, ale także połowę ówczesnej Europy.

Ale jak już wspomniałem Portugalia to kraj niewielki terytorialnie i z niewielką ludnością. Nie mogli zatem oprzeć potędze militarnej Hiszpanii, która najechała Portugalię na początku XVI wieku. Na szczęście najazd ten nie zakończył się zniszczeniem kraju, a jedynie przejęciem nad nim kontroli przez hiszpański ród królewski. Jak dotychczas portugalscy żeglarze mogli i podróżowali po świecie, a naukowcy implementowali odkrycia do europejskiego przemysłu, rolnictwa, nauki i kultury. Tyle że od tego momentu główne korzyści płynęły już do Madrytu, a nie Lizbony.

Portugalia zresztą miała szczęście do wojen na swym terenie. Nie było ich wiele, a jeśli już to nie przynosiły one krajowi wielkich zniszczeń. I to właśnie dzięki temu na tak niewielkim obszarze podziwiać możemy przykłady wspaniałej architektury z absolutnie wszystkich epok i okresów historycznych. Od najazdów arabskich w VIII wieku przez styl Manueliński z epoki Wielkich Odkryć Geograficznych nasycony wzorcami z absolutnie wszystkich znanych wówczas lądów, aż po disnejowski wręcz styl historyczny, w którym to ostatni władcy Portugalii stawiali swoje bajeczne zamki i pałace na przełomie XIX i XX wieku.

Ale nie tylko architektura świadczy o potędze i chwale odkrywców świata, jakimi byli Portugalczycy. Także rośliny, które ściągali z każdego zakątka globu, świetnie zaaklimatyzowały się na wybrzeżu Atlantyku i dziś porastają nadmorskie klify, łagodne wzgórza środkowej części kraju i górzyste pogranicze z Hiszpanią czyniąc Portugalię ogrodem botanicznym Europy.

Tym, czym także kusi Portugalia, a jest także spuścizną swej kolonialnej przeszłości, jest tutejsza kuchnia. Nie ma drugiego takiego kraju, gdzie potrawy to miks przypraw i sposobów przygotowania de facto ze wszystkich stron świata. Nawet dziś o to trudno w drogich restauracjach typu Fusion kosmopolitycznych stolicach świata takich jak Nowy Jork, Londyn czy Tokio. Pieprz, kurkuma, gałka muszkatołowa, wanilia, cynamon, figi, ostra papryka, te wszystkie przyprawy (i wiele innych) przywieźli do Europy właśnie żeglarze i kupcy pływający pod portugalską banderą. Mało tego! Portugalscy mnisi jako pierwsi rozpoczęli eksperymenty polegające na łączeniu tych roślin na poziomie genetycznym, uzyskując w ten sposób nowe odmiany, dla których następnie szukali optymalnych miejsc do masowej produkcji, nie koniecznie w Europie. I to wszystko już w XVI wieku.

No i nie zapomnijmy o kawie. Gdyby nie Pedro Alvares Cabral – portugalski żeglarz, który w 1500 roku jako pierwszy Europejczyk dopłynął do Brazylii, to kto wie, kiedy i czy w ogóle na naszych stołach zagościłaby… kawa. Zresztą nie ma kraju w Europie, gdzie kawa tak smakuje, jak w Portugalii.

Nie jestem w stanie, na jednej stronie przekazać Wam nawet namiastki tego bogactwa, które kryje w sobie Portugalia. O tym mówią całe księgi, którymi wypełnione są całe działy największych bibliotek tego świata. Ale mam nadzieję, że tym krótkim opisem zachęciłem Was do odwiedzenia Portugalii – Bogini Atlantyku, ojczyzny żeglarzy i odkrywców, Kraju, w którym nowoczesność i technologia nie tylko nie wypierają tradycji i rodzimej kultury, ale wręcz są przez tę tradycję i kulturę tłumione. Widać to na każdym kroku. Nie tylko w bogobojnej Fatimie czy wioskach regionu Alentejo, gdzie do dziś produkuje się korki do wina w sposób tradycyjny, ale także na ulicach Lizbony czy Porto. Gdzie od muzyki disco ważniejsze jest melodia Fado, a od big maca sardynka grillowana na węglu i podawana z chlebem i oliwą. Gdzie nie wiedzą, co znaczy Black Friday, ale za to dzień Św. Antoniego – patrona Lizbony lub rocznica Objawień Maryjnych z Fatimy jest prawdziwym świętem.

autor: Kordian Gdulski 

 

 

Zapraszamy na wycieczkę : Winna historia Portugalii